czwartek, 2 lipca 2015

KILL THEM ALL (III)









  
Postanowiłam jebnąć rozdziałem, tak na wypadek, jakbym nie wróciła. Może kogoś by to pocieszyło. A teraz spierdalamy na pociąg, bo kurwa niektórzy panikują, że nie dostaniemy się na czas na peron 9 i trzy jebane czwarte.
______________________

IKARI

Kurrrwa mać.
Dopiero piętnaście po dwunastej?
Ja pierdolę. Marnuję czas. Do jutra muszę zrekrutować biegacza, liniowych, kopacza, iść się upić i wytrzeźwieć, a po drodze podpalić budę Devil Batsów, upewniwszy się wcześniej, że ich kapitan jest zabarykadowany w środku.
Przez jakiś czas zagapiłam się w zegar wiszący na ścianie. Dwadzieścia po. Ja tego nie wytrzymam. Kurwa, kurwa, kurwa. Nie mam czasu! Ten palant, Hiruma, pewno myśli, że już odpuściłam. Ale nie. Ja mu pokażę, że ze mną się nie zadziera. Gdzie on jest?
Odwróciłam się dyskretnie przez ramię. No dobra. Może ostentacyjne odwrócenie się na krześle o sto osiemdziesiąt stopni i trzaśnięcie dłońmi o blat stolika za mną, nie było jakieś sto procent dyskretne, ale podziałało. Hiruma podniósł na mnie złośliwe, kaprawe, modre oczka znad ostatniej ławki i pokazał mi swój oślizły jęzor, który wysunął się spomiędzy tych ohydnych kłów jak język jakiegoś gada. Boże. Powinni mu już za dziecka spiłować te krwiożercze zębiska. Udałam, że wymiotuje na zeszyt koleżanki, siedzącej za mną, a potem wyprostowałam się i dwoma palcami wskazałam na swoje oczy, a potem na niego. „Obserwuję cię”, wyszeptałam bezgłośnie i odwróciłam się przodem do nauczyciela, nim zdążył mi zwrócić uwagę. Które była teraz? Dwadzieścia jeden po?! Jezu, umrę.
Zajęłam się czymś bardziej kreatywnym niż lekcja ekonomii i wpływ gospodarki rolnej na życie stadne chrapaka krętorogiego, mianowicie zaczęłam zawzięcie bazgrać po marginesach, kręcąc przy tym głową w reakcji na wywód belfra. Wkrótce powstała mi jakaś wiedźma, zatrważająco podobna do mnie tylko starsza o jakieś trzydzieści lat. Na pocieszenie dźgała widłami w dupę jakiegoś diablopodobnego typka.
When I'm old and grey, or thirty,
or whatever happens first
Jak ta lekcja zaraz się nie skończy, naprawdę zejdę.
Kiedy złamał mi się ołówek, z rezygnacją i pod wpływem nagłej obezwładniającej depresji runęłam na blat, uderzając o niego czołem. Niech to się już skończy. Litości. Zrobiło mi się niewygodnie, więc zmieniłam pozycję, przytulając policzek do zimnej deski. Ktoś przyglądał mi się z boku. Zmarszczyłam brwi. To ta dziewczyna. Ze szpitala. I z Rzeźni. Z mojej, kurwa, klasy! Kuźwa, jak ona miała na imię? Coś z Chinami… A może była Chinką? Zaraz, co ona tam trzyma? Coś mi pokazuje. Jakąś kartkę. Boże, no nie widzę, za daleko. Zmrużyłam oczy składając małe literki w wyraz. „Zjemy… razem…. lunch…” Czy zjemy razem lunch?! Spojrzałam na nią ze złością i odwróciłam głowę. Czy ja wyglądam jakbym, do diaska, szukała przyjaciół?!
Zaraz potem rozległ się w klasie głośny dźwięk dzwonka telefonu. Podniosłam głowę z ławki i powoli oglądnęłam się na czerwonowłosą. Podparłam podbródek na ręce i pytająco uniosłam brew na jej spojrzenie. Wkrótce patrzyła na nią cała klasa, a ona z konsternacją rozglądała się po sali. Zlitowałam się więc i dałam jej wskazówkę, pokazując pazurem na jej leżący przy ławce plecak, który aż dygotał od wibracji i z którego to wydobywał się ten komórkowy jazgot.
– Och, to mój! – zreflektowała się wreszcie, sięgając po niego. – Przepraszam, muszę odebrać.
Kto wie, co by się stało, gdyby nie ten telefon. Prawdę mówiąc, trochę się zaczynałam poddawać. Ale kiedy ona przebiegła obok mnie… Nawet jej nie zauważyłam. Poczułam tylko ruch powietrza, tak silny, jakby zawiał wiatr, rozdmuchując mi włosy na twarz. Niedostrzegalnie. Drzwi wyglądały zupełnie tak jakby same się otworzyły i same za sobą zamknęły. What the fuck.
I'll need you to reassure me I didn't waste a verse
– Przepraszam, ja też muszę…
– Orihara, przecież tobie żaden telefon nie dzwoni.
– Do kibla muszę.
Nie czekając na pozwolenie, wybiegłam z klasy, czując na plecach spojrzenie diabła.
Niesamowite, ale w ciągu tych kilku sekund, dziewczyna zdążyła przemieścić się na sam koniec długiego szkolnego korytarza i teraz opierała się o parapet, dyskutując przez telefon. Zaczęłam iść w jej stronę, aż w końcu doszedł mnie jej glos.
– Nie, jeszcze nie… Spokojnie, Jay! Tak poza tym, miałeś nie dzwonić, jestem w szkole! Tak, wiem, że mam odbierać każdy twój telefon, ale przecież sam mi powiedziałeś, że… – Dostrzegła mnie dopiero gdy stanęłam za jej plecami. – Naprawdę muszę kończyć. Zadzwonię później. – Rozłączyła się, odwracając się do mnie i starając się nieco ode mnie odsunąć, bo podeszłam bardzo blisko, fachowo ją sobie lustrując. Na jej nieszczęście miała za sobą tylko okno, więc nie bardzo było gdzie przede mną zwiać. Przyjrzałam się jej nogom w wytartych dżinsach. Nie wyglądały mi na narzędzia sprintera, a jednak…
– Co to, kurwa, było? – zapytałam, podnosząc wreszcie wzrok na jej zdziwioną twarz.
– Ale co? Telefon miałam. Prywatny.
– Nie. – Machnęłam niecierpliwie ręką. – Co TO – wskazałam na jej nogi – kurwa było?! Wystartowałaś z tej klasy jak jakiś pieprzony Shinigami!
– Shini…gami? – spytała niepewnie, ale zauważyłam, że nieco odetchnęła, widząc, że stan w jakim się znajduję można było nazwać zaledwie niegroźną euforią. No, jak dla kogo niegroźną.
– Bogowie śmierci, Bleach, nie kojarzysz? – Objęłam ją za ramię, pomału prowadząc w stronę schodów. – Shinigami mieli wypracowaną specjalną technikę przyspieszającą ruch – Shunpo – i tak samo nazwiemy twój bieg.
– J-Jaki mój bieg? – Spojrzała na mnie z przestrachem, więc uśmiechnęłam się do niej pokrzepiająco, tylko że mój szeroki uśmiech zdawał się wprawiać ją w jeszcze większy popłoch.
– No jak to? Właśnie dostałaś powołanie do drużyny futbolowej – poinformowałam ją tonem, wskazującym na to, że jest to wielkie wyróżnienie.
– Ale ja nie umiem w to grać!
– A co mnie to obchodzi?
Or worse,
what if my life's work is reduced to just myself
Wyciągnęłam ją przed szkołę i prowadziłam w stronę stadionu, patrząc uważnie pod nogi.
– To musi być gdzieś tutaj…
Zatrzymałam się przed włazem kanalizacyjnym jakieś pięćdziesiąt metrów od sportowego pawilonu, w którym rezydowały Nietoperze.
– Co ty wyprawiasz? – zapytała czerwonowłosa, widząc, że schylam się, żeby podnieść pokrywę.
– Pomóż mi, zamiast zadawać durne pytania.
Więcej o nic nie pytała, chociaż po jej minie poznałam, że jej się to nie podoba. We dwie jakoś udało nam się odsunąć właz, przynajmniej na tyle, żeby ktoś mógł się przecisnąć do środka.
– Dobra, właź tam. – Zachęcającym gestem zaprosiłam ją do środka.
– Chyba żartujesz – oburzyła się. – Nie mam zamiaru tam nawet zajrzeć, dopóki nie powiesz mi…
Uciszyłam ją westchnięciem i niecierpliwym ruchem dłoni. Przysiadłam w kucki nad włazem.
– Musimy skompletować resztę drużyny – oznajmiłam poważnym tonem.
– Aha. Potencjalni członkowie nie kryją się pod ziemią? – Dziewczyna przykucnęła obok mnie, wskazując na właz. No proszę, a więc miała jakieś poczucie humoru. Może się dogadamy.
– Nie. A przynajmniej mam taką nadzieję.
– No to o co chodzi, Ikari?
To mi o czymś przypomniało.
– Właśnie, jak ty masz na imię, Chinatown?
– Chinatsu! Chinatsu Kaguya!
– Słabe. Potrzebujemy dla ciebie jakiegoś kryptonimu operacyjnego. – To mówiąc, złapałam ją za rękę i podciągnęłam wyżej już podwinięty rękaw koszuli, z pod którego wyłaniał się jakiś tatuaż. Teraz przyglądałam mu się w całości, przekrzywiając z zaciekawieniem głowę. Na przedramieniu Chinatsu wytatuowane miała piórko. A może to był płomień?
– Co to jest?
– Pióro feniksa.
– Aaa-haa… No to ustalone! Będę na ciebie wołać Feniks!
– Eee… No dobra, jak chcesz. – Wzruszyła ramionami, ale uśmiechała się. – Ty też masz jakieś przezwisko?
– Na boisku tak. – Wyciągnęłam zza bluzki swój naszyjnik i pokazałam go jej. – Wiesz co to jest? – Pokręciła przecząco głową. – To wilczy kieł.
– Prawdziwy?
– No. – Wyszczerzyłam się. – Jak byłam mała, mój głupi brat wrzucił mnie w zoo do wybiegu z wilkami. Jednemu wybiłam ząb.
– Taa, jasne… – parsknęła Minako, nie wierząc mi, ale szybko przestała się śmiać pod wpływem mojego morderczego spojrzenia. – I teraz wołają za tobą Wilczy Kieł?
– Wystarczy sam Wilczy. A naszą drużynę przechrzcimy na… – Zaczęłam podwijać własny rękaw, spod którego wyłonił się wydziarany wilczy pysk. Przyłożyłam rękę do ręki Kaguyi. – Ogniste Wilki!
– Ale ja naprawdę nie jestem…
– Cicho! Powinnaś być dumna, że cię wybrałam!
– Tak, jestem, ale sama mówiłaś, że tak jakby jeszcze nie zrekrutowałaś…
– Nie ja, tylko my, czerwonowłosa, teraz ty także jesteś Ognistym Wilkiem!
– No dobra, tylko co my tu robimy…
– Zaczynamy rekrutację! – Skoczyłam na proste nogi, balansując na krawędzi otworu. – To tajny składzik na broń Hirumy. Zaczaimy się w nim na niego i zabierzemy mu ten jego piekielny notesik.
Like never let you get a word in,
while I dissect my mental health
Feniks patrzyła na mnie jakbym zupełnie postradała zdrowe zmysły, co nie było prawdą, bo nie można stracić czegoś, czego się nigdy nie miało.
– Oszalałaś. Jeśli myślisz, że ci w tym pomogę, to…
Nie czekałam, aż do kończy. Wepchnęłam ją do bunkra i sama wskoczyłam do środka, zasuwając za sobą właz. Znalazłyśmy się w zupełnych ciemnościach. Kurwa. Nie przewidziałam tego, że powinnam zabrać ze sobą jakąś latarkę. Zlokalizowałam czerwonowłosą po jej jękach, że stłukła sobie o coś łokieć. Nie przejęłam się jej marudzeniem, tylko kazałam obmacywać ściany w poszukiwaniu włącznika. Co prawda miałam w kieszeni zapalniczkę, ale wolałam jej nie odpalać, nic nie widząc, bo mogłoby się okazać, że przypadkowo podpaliłam stos przeterminowanych fajerwerków. Obie więc ciągle na coś wpadałyśmy i byłam przekonana, że opuszczę te jebane składowisko broni palnej cała w siniakach. W końcu Feniks znalazła kontakt i pomieszczenie wypełniło mdłe jarzeniowe światło. Zamrugałam kilka razy, pozwalając źrenicom przyzwyczaić się do jasności. Powoli się rozejrzałam. Miałam rację. To był cholerny bunkier. Odkąd byłam tu ostatni raz jakieś osiem lat temu, przybyło sporo nowej broni. Szczerze mówiąc, brakowało tu tylko czołgu i to pewnie tylko dlatego, że by się tu nie zmieścił. Znając Youichiego, po prostu zaparkował go gdzie indziej.
– Zakładam, że gdzieś tam w głębi dobrze wiesz, że ten plan jest szalony. – Chinatsu się zawahała. – O ile masz jakiś plan… Masz, prawda?
– Oczywiście. Devil Bats mają zaraz popołudniowy trening. Hiruma pewno wpadnie tu po jakiś zestaw mobilizujący drużynę, a wtedy… – Mimo obrzydzenia, jakie budził we mnie ten plan, nie mogłam powstrzymać cisnącego mi się na usta łobuzerskiego uśmiechu. – Ten piekielnik zawsze nosi go przy sobie. Zazwyczaj w koszuli, więc miejmy nadzieję, że i tym razem nie będą to gacie, bo to zadanie stanie się za trudne. Także ten… Ty się ukryjesz, a ja udam, że chcę go uwieść, w zależności od sytuacji rzucę ci te część garderoby, w której będzie ukryty ten przeklęty notes, a ty natychmiast dasz stąd nogę. I postrasz się zrobić to po cichu, żeby się nie zorientował od razu, a ja postaram ci się dać tyle czasu, żebyś zdążyła uciec na w miarę bezpieczną odległość. Poza zasięg kul.
Cóż, nawet mi wydawało się to dość absurdalne, gdy tak mówiłam o tym na głos, ale był to jedyny plan, jaki miałam.
Or lack thereof, whatever,
there's too many things to track
– I ty naprawdę myślisz…
Feniks była chyba dzisiaj skazana na urywane wypowiedzi, bo właśnie usłyszałam, jak właz znów się odsuwa i w ostatniej chwili zdążyłam ją wepchnąć za piętrzące się kartony z co najmniej dziesięcioletnim zapasem nabojów (no, dla kogoś takiego jak Hiruma, który miał tendencję do wystrzeliwania w niebo całego magazynka na raz średnio sto razy dziennie, taki zapas starczał może na miesiąc), a staroświecką, mosiężną armatę, po czym błyskawicznie zgasiłam światło, rozpięłam kilka guzików w koszuli i oparłam się o jedyny wolny fragment ściany, czyli właśnie ten, na którym znajdował się kontakt. Gdzieś na górze usłyszałam szpetne przekleństwo i ktoś zaczął schodzić po metalowej drabince. Zeskoczył z niej i pewnym krokiem ruszył w moją stronę. To musiał być on. Próbowałam wcisnąć się w ścianę, czując jak ze stresu wszystkie moje mięśnie się napinają. A jak ten palant po prostu strzeli mi w łeb? Chyba było już za późno na takie wątpliwości.
Zatrzymał się tuż przede mną. Czubki jego butów zderzyły się z moimi trampkami. Usłyszałam jego oddech i poczułam lekki powiew, kiedy uniósł rękę do włącznika. Mój policzek dotknął rękaw koszuli. Położył dłoń na ścianie za mną, ale nie włączył światła. Nachylił się i wziął głęboki wdech, muskając nosem moje włosy.
– Pieprzona wilcza wiśnia. – Ciepły podmuch omiótł moje ucho, a niebezpieczne nutki drgające w jego głosie sparaliżowały całą moją odwagę. – Co ty tu, kurwa, robisz? – Uderzył nagle we włącznik za mną, aż podskoczyłam. – Czy tobie ostatnio życie całkiem obmierzło?
Wciąż opierał się jedną ręką o ścianę, a jego nasycone złośliwą zielenią, zmrużone oczy, zaglądały prosto w moje i to ze zbyt bliska. Musieliśmy wyglądać z boku jak para rasowych antagonistów, patrząc na siebie równie wrogo, podobnie wykrojonymi w migdałowy kształt oczyma. Nawet ten kontrast tęczówek współgrał ze sobą. W zimnym świetle jego blond potargane włosy przypominały fryzurę supersayaninów i aż mi na moment ścierpnął mózg, gdy wyobraziłam sobie, co by się działo, gdyby ten narwaniec posiadł taką moc. Ale z drugiej strony… Może jeśli uda mi się zachować wyobrażenie o nim jako Vegecie, łatwiej pójdzie mi z tym rozbieraniem Youichiego. Bo przecież nie miałam na to ochoty. Wcale. Ani trochę. Do jasnej cholery, nie znosiłam go na potęgę.
– Tak, obrzydło mi, że bezustannie zachowujesz się jak dzieciak. – Chwyciłam go za kołnierz i przyciągnęłam jeszcze bliżej, jednym szarpnięciem do połowy rozpinając jego koszulę. Hiruma warknął ostrzegawczo, ale jego zielone spojrzenie przesunęło się w głąb mojego dekoltu. – Bieganie za mną ze spluwą to twoja metoda na podryw?
I really can't remember if I'm insane or insomniac
– Chciałabyś. – Pazurem palca wskazującego zaczepił za mój wisiorek i wyciągnął go spomiędzy moich piersi. – Znudziło ci się uciekanie?
– Uciekłam tutaj. Już dawno powinieneś mnie tu zaciągnąć – mruknęłam, zachęcająco rozpinając sobie jeszcze jeden guzik. Zza dekoltu wyjrzał jaskraworóżowy stanik. Youichi na dłużej zawiesił na nim wzrok, spoglądając w dół spod przymkniętych powiek, powoli oblizywał usta, odsłaniając kły. Wsunęłam ręce pod jego koszulę, starając się uspokoić mocno bijące serce. To ten stres. Powoli rozpięłam do końca jego koszulę i nieśpiesznie zsunęłam ją z jego ramion. Ta cierpliwość zżarła moje nerwy, ale było warto, bo gdy koszula upadła na ziemię, usłyszałam ciche pacnięcie. Notes musiał być w kieszeni. Miałam nadzieję, że Chinatsu też to usłyszała. Musiałam zająć uwagę tego diabła jeszcze przez chwilę, a przychodziło mi to z o wiele mniejszym trudem, niż się spodziewałam. Szczupły, wysoki rozgrywający bez koszulki, pachnący dymem i czarnym bzem. Jasne, mogłam się poświęcić i dalej go uwodzić. Wspięłam się na palce i już prawie dosięgnęłam jego warg, kiedy on wyciągnął zatkniętego za pasem czarnych dżinsów desert eagle’a i przyłożył mi go do podbródka, tak że nie mogłam teraz nawet swobodnie opaść na stopy, żeby nie stłuc sobie zębów.
– A teraz bez ściemy powiesz mi, o co ci naprawdę chodzi. – Źrenice Hirumy zwęziły się nienaturalnie. – Co ty, do diabła, kombinujesz?!
– Feniks, teraz! – krzyknęłam i nie zawiodłam się. Dziewczyna zrobiła tą samą akcję, co w klasie. Nawet nie zauważyłam, kiedy porwała z ziemi koszulę Youichiego i jak na skrzydłach wyleciała z bunkru. Youichi obejrzał się za nią, sycząc wściekle. To mi wystarczyło. W mojej dłoni szczęknęła srebrna, ładowana gazem zapalniczka, którą podsunęłam do jednego z kartonów.
– Teraz mnie puścisz albo oboje wylecimy w powietrze.
Tak jak przypuszczałam, Hiruma bardzo cenił sobie swoją broń.
– Już nie żyjecie – oświadczył i opuścił składzik jeszcze przede mną, a ja spokojnie poszłam w jego ślady. Dopiero kiedy stałam na zewnątrz wzięłam głębszy oddech. Nawet jeśli zdecydował się ścigać Kaguyę, nie miał z nią szans. Znałam jego czas na 40 yardów. Był dużo gorszy, niż jej.

2 komentarze:

  1. Pierwsza!
    Nosz kur! Ja mam wyczucie! Akurat wbiłam już jest rozdział. Ok, dobra to nie wyczucie, tylko zaglądam tu kilka razy dziennie z nadzieją, że wymodlę rozdział.
    Haha. Znowu te shinigamy >.< A młoda jakaś ogarnięta w temacie, no no.
    No i to słownictwo, z perspektywy brata wydawała się być bardziej urocza, a tu języka uczył ją sam Lucek.
    "– Właśnie, jak ty masz na imię, Chinatown?"
    No teraz to dowaliła.
    Feniks. No ja tak coś czułam, że jak Ika jest Twoim podobieństwem to Minako będzie bardziej jak Feniks. Ja to wiedziałam!
    Genialny plan Ika! Zostań strategiem.
    "Mój policzek dotknął rękaw koszuli. "
    Tu bym zmieniła szyk zdania na Rekaw koszuli dotknął... Ale to już jak chcesz.
    Myhyhy... Seksy na każdym kroku. Ale czy ja odnoszę dobre wrażenie, że w całej tej nienawiści Ikari i Hirumy jest... coś?
    Podsumowując, rozdział genialny, tylko jak zwykle, kurwa, krótki. Do widzenia.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej, zapraszam do zgłoszenia się w nowo otwartym Spisie -> http://spis-seriale.blogspot.com/ :)

    OdpowiedzUsuń