piątek, 2 października 2015

KILL THEM ALL (V)



Za pół h Ravens grają ze Steelersami, także w futbolowym szale wrzucam kolejny part meczu ;)) Jak dzisiaj takie debiuty, no to zaprosmy Hirumę, niech on nam coś opowie ze swojej perspektywy! Bałam się czytać, co napisałam pod wpływem jego słodkiego, uroczego głosiku, który słyszałam w swojej głowie, ale mimo to mam nadzieję w miarę ogarnięte z literówek. Spieszyłam sie, bo piszę rozdział na Drogę, nie? No. Takze Tris wstrzymaj się, spać sie nie położę!!! A na przetrzymanie rzucam Ci tego diabła pod nogi niczym kłodę ;D I wgl ja coś muszę wymyśleć z Tobą, Trisiu. Skoro u Cb powstał Wilczy ghoul (KTÓREGO KOCHAM)... Ja coś muszę pokombinować. BÓJ SIĘ.

A na premierę Wilczego ghoula, o, TUTAJ, zapraszam! :D Feniks, obczaj, mendo kerfurowa, co pisać miałaś a nie piszesz, bloga miałaś, a nie zakładasz, dlaczego tylko mi można grozić zboczonymi szotami?! Protestuję.

I zapraszam na V część II części, eee. -.- ech.

________________________
HIRUMA


– Wy pieprzone półmózgi! Ile razy powtarzałem wam, że nie należy lekceważyć przeciwnika, nawet jeśli ma cycki i szansa na jego wygraną wynosi półtora procenta?! – Dłoń sama zacisnęła mi się na spuście i posłałem ostrzegawczą salwę w przestrzeń powietrzną, choć miałem zajebistą ochotę pozabijać tych durni. – Przestańcie się cackać z tymi laluniami! Koniec zabawy! Macie im porozwalać te umalowane łby o murawę! Zrozumiano?! YA-HA!
Tym razem strzeliłem tej bandzie idiotów pod nogi i obserwowałem jak spieprzają zająć pozycje na boisku. Co za żenada. Żeby przegrywać z jakimiś babsztylami dwunastoma punktami na piętnaście minut przed końcem… Naprawdę powystrzelam tych kiepów. Kabaret sobie robią z futbolu. Prychnąłem, rzuciłem karabin na ławkę i włożyłem kask, obserwując Wilczyce. Znowu ustawiły się tak, żeby grać do tej cholernej sprinterki. Skąd one ją wytrzasnęły? I jak zmusiły do gry? Na nią nie miałem w notesie żadnego haka. Skrzywiłem się, przypominając sobie, jak dałem się z niego ojebać. Kurwa mać. Małe dziwki.
– Ty, cholerny koszykarzyno. – Dźgnąłem w ramię Ryotę. – Masz się zająć tą pieprzoną dziewczyną-feniksem. Słyszysz?! Masz jej udaremnić bieg, choćbyś miał ją wprasować w glebę! Jak tylko zobaczę, że się nie przykładasz do zadania, wszystko jej wyśpiewam jeszcze przed końcem meczu.
Kise oblał się rumieńcem, ale patrzył na mnie z góry z zaciętą miną.
– Raz już udało mi się ją zatrzymać, a rozgrywająca i tak cię wyhuśtała.
– Kto cię, kurwa, pyta o opinię na temat mojej gry! – rozdarłem się, opluwając go. – Moja strategia działa bez zarzutu, tylko wy gracie jak chmara ciot!
A jednak skurczysyn miał trochę racji. Pieprzona Ikari była kurewsko nieprzewidywalna. I pomyśleć, że zrobiła ze swojej największej wady pierdoloną tajną broń i obróciła niezdarność na swoją korzyść. Byłem ciekawy, czy ta niedorajda w ogóle zdaje sobie z tego sprawę, ale przez to, że nie sposób było przewidzieć, kiedy się potknie lub kiedy piłka wyśliźnie jej się z rąk, stawała się niebezpiecznym graczem. Przy tym wszystkim była urodzona pod szczęśliwą psią… czy tam wilczą… gwiazdą i miała trochę refleksu, dzięki czemu często samymi koniuszkami palców nadawała piłce prawidłowy tor lotu, a ta trafiała może nie zawsze do tych rąk, które planowała wcześniej, ale za to zawsze do zawodnika z jej drużyny. Ale najbardziej z tego wszystkiego irytowało mnie zgranie, jakie wypracowała sobie z czerwonowłosą. Gdybym nie wiedział, że to ich pierwszy wspólny mecz, strzelałbym w ciemno, że grają razem od kilku lat! To było nieludzkie, jak dobrze feniksowa dziewczyna odczytywała ruchy cholernego Wilczego i jak cholerna Wilczy potrafiła żonglować piłką, aby ta wylądowała w zasięgu Feniksa. Przyznaję, że kiedy pierwszy raz odwaliły taką akcję, prześlizgując się przez połowę drużyny Nietoperzy, nawet nie próbowałem ich powstrzymać. Stałem jak trep pierdolony, jak słup soli i podziwiałem ich grę, jednocześnie wkurwiony, że to robię. Wtedy po raz pierwszy przyszła mi do głowy myśl, że możemy przegrać ten jebany mecz. Zwłaszcza, że wspólnymi siłami, osłaniane przez resztę drużyny (a pieprzona Orihara wybrała sobie do niej same kolosy; oprócz niej i Feniksa cała reszta miała ponad metr osiemdziesiąt wzrostu) zdobyły przyłożenie i obie uśmiechnęły się do mnie tak, jak to zazwyczaj ja uśmiechałem się do innych.
Nie żebym się przestraszył, ale poczułem jak serce mi staje. Albo coś w tym jebanym stylu. Cała moja pierdolona drużyna była zaskoczona tym, jak dobrze sobie radziły. Nie doceniliśmy tych gówniar. I teraz było trzydzieści do osiemnastu. I piętnaście minut do końca. To oznaczało, że musieliśmy zdobyć minimum trzynaście punktów, żeby wygrać ten mecz. Taki też miałem plan. Wilczyce nie zdobędą już nawet jednego jarda. Nie pozwolę robić z siebie idioty.

When the hope of morning starts to fade in me
– Set… – Pochyliłem się. Pod ustawionym przede mną Kuritą i liniową Wilczyc dostrzegłem twarz swojego przeciwnika, rozgrywającej Płomiennych Wilków, Ikari Orihary. Może kiedyś była moją zasraną przyjaciółką, ale teraz nie była nikim więcej niż wrogiem, którego rozgniotę na tej murawie. Jej oczy błyszczały czerwonym szczęściem. Zamierzałem zgasić ten irytujący blask jak najprędzej. – Hut, hut, hut!
Zamarkowałem podanie do wybiegającego najdalej w przód zawodnika, w którego stronę wystrzeliła zmylona Chinatsu. Kurita pochwycił trzy Wilczyce w jednym uścisku, odsuwając je i robiąc dla mnie miejsce, ale Ikari nie dała się zwieść. Widząc, że sam szykuję się do biegu, z dzikim skowytem rzuciła się na mnie. Z pełną świadomością pozwoliłem jej na to, bo moja próba biegu oczywiście była kolejnym blefem. Zanim przewróciła mnie na plecy, podałem do łapacza, który przez oczyszczone boisko pognał zdobyć przyłożenie. Ja tymczasem mogłem zanosić się chichotem i trzymać małą wyrywającą się wariatkę za nadgarstki.
– Puszczaj, gnojku!
– Kekekeke, eee… nie.
Żeby się upewnić, że na pewno mi nie czmychnie, przetoczyłem się nad nią i powaliłem na ziemię,  blokując całym ciężarem ciała. Trzymając ją w kleszczowym uścisku, podniosłem głowę, żeby obserwować grę. Wilczy jęknęła pode mną, chociaż przecież wcale nie należałem do najcięższych osób. Zerknąłem na nią z dezaprobatą i na pocieszenie uśmiechnąłem się do niej, kiedy sędzia odgwizdał przyłożenie dla naszej drużyny.
– Złaź ze mnie, skurrrrwielu.
Czułem jak mój uśmiech rzednie, ale wciąż odsłaniałem zęby, tym razem w ostrzegawczym grymasie.
– Wiesz na co mam teraz ochotę?
– Na kopa w jaja? Da się załatwić.
– Powiedziałbym, że całkiem blisko, ale jednak nie. – Widząc, że znowu otwiera ten swój niewyparzony pysk, zerwałem jej kask i położyłem rękę na ustach. – Mam ochotę ściągnąć spodnie i zatkać ci tą twoją pieprzoną buźkę. I wiesz co jeszcze? Podobałoby ci się to. Błagałabyś mnie, żebym cię pieprzył na boisku tak długo, aż zaliczysz touchdown
Patrzyłem jej w oczy, napawając się efektem, jaki wywołałem. No proszę, wystarczyło Wilczej trochę poświntuszyć i byłem pewny, że mam ją z głowy na resztę meczu, a bez jej skupienia wilki rozpierzchną się przede mną jak płoche stadko bez alfy. I kto teraz jest górą, wilcza dzikusko? Załatwiłem cię zwykłą gadką, swoją ulubioną bronią. A myślałem, że bez wizyty w arsenale się nie obejdzie i będę musiał tę cholerę w końcu rozjechać czołgiem. Tymczasem jej oczy pociemniały do barwy dojrzałej wiśni i mógłbym przysiąc, że wylewało się z nich rozkojarzenie. Przez te kilka sekund byłem pewny, że ją pokonałem. A wtedy ta glista ugryzła mnie w palec.
 I don't dare let darkness have its way with me
Zerwałem się z krzykiem na nogi, podczas gdy jędza znowu zaczęła mi ubliżać.
– Ty pojebie, jesteś pokurwiony dużo bardziej, niż obstawiałam! – darła się, podskakując ze złości. – Załatwię ci zakaz zbliżania na kilometr! Trzymaj się i swoje diabelskie macki z daleka, bo ci upierdolę to i owo, i nawet jak twój przełożony wyskoczy z czeluści piekieł, to też ci nie pomoże! Chuju! YA-HA!
Zaczęła się śmiać jak opętana, wyraźnie mnie parodiując. Psychiczna, no psychiczna dzika dziewucha.
Possałem krwawiący palec i kopnąłem kask z aplikacją wilczej paszczy tak mocno, że przeleciał przez bramkę, za co zamiast dodatkowego punktu dostałem upomnienie od sędziego. Machnąłem ręką. Jeszcze jedno przyłożenie, podwyższenie i mam ją w garści. Wróciłem na środek boiska i kopnąłem Ryotę, co miało być pochwałą za to, że udało mu się zatrzymać Chinatsu.
– Brawo, położyłeś małą running back! Udało ci się opanować czy ci stanął? – zadrwiłem, spodziewając się, że Kise w swoim zwyczaju obleje się cholernym rumieńcem.
– A tobie? – Kurwa, co dzisiaj z tymi ludźmi? Następną osobę, która mi odpyskuje poczęstuję kulą w łeb.
– Jak zawsze – warknąłem. – Nie mam z tym problemów. – Splunąłem przez kask. – Tym razem sam pobiegnę. Kise, trzymaj Feniksa. Wilczego biorę na siebie. Set, hut, HUT!
Wiedziałem, że będą spodziewać się kolejnych podstępnych zmyłek, więc tym razem je sobie darowałem. Puściłem przed sobą liniowych i pozostałym również poleciłem blokować cholerne Wilki, a kiedy utorowali mi drogę, wbiegałem w kolejne punktowe pola, zdobywając jardy, dopóki kątem oka nie dostrzegłem ścigającego mnie kształtu, który wyglądał, jakby się zapalił od własnej prędkości.
– Jasny chuj! – Wyhamowałem gwałtownie, a rozpędzona dziewczyna-feniks przemknęła obok mnie. Uśmiechając się szeroko, docisnąłem piłkę i zamierzałem przeciąć boisko po drugiej przekątnej, ale ten czas, w którym zmieniałem kierunek biegu wystarczył, żeby dogoniła mnie przeklęta wilcza świruska. Ograłbym ją bez trudu, gdyby ta ostatnia ofiara losu nie potknęła się akurat w momencie, gdy skoczyłem, żeby ją odepchnąć, przez co zwaliła mi się pod nogi, a ja, nie znajdując w powietrzu oparcia, wykonałem widowiskowy skok na zbity ryj. Na szczęście utrzymałem w rękach piłkę.
– Devil Bats zdobywa piętnaście jardów! Próba zaliczona!
Splunąłem na murawę, a kiedy drużyna zebrała się na linii trzydziestego yarda, złapałem tego debila Ryotę za szmaty i chociaż skubaniec był ode mnie wyższy, przez moment, w którym go do siebie przyciągałem, a on szurał nogami po boisku, to ja patrzyłem na niego z góry.
– CO TO, KURWA, BYŁO, PIEPRZONA KOSZYKÓWKOWA POKRAKO?! NIE POTRAFISZ ZATRZYMAĆ JEDNEJ BABY?!
Nawet nie patrzył mi w oczy, kundel jeden. Widocznie jego sznurówki w korkach były ciekawsze, niż moja wykrzywiona wscieklizną morda.
– Ona… – bąkał coś pod nosem tak cicho, że nie wytrzymałem i potrząsnąłem nim, żeby się opamiętał i przestał mnie wkurwiać.
– NO CO, NO CO CI ZROBIŁA?! KULASY CI POŁAMAŁA, ŻE NIE MOGŁEŚ ZA NIĄ BIEC?!
– P-Pocałowała mnie…
– I DOSTAŁEŚ OD TEGO PORAŻENIA MÓZGOWEGO?!
Gdyby Kurita mnie nie powstrzymał, chyba rozerwałbym człowieka na strzępy. Swoją drogą, musiałem przyznać, że ten czerwony łeb trzymał się solidnie karku. Mała feniks-dziadyga w mig rozgryzła naszego chłoptasia od koszykówki i wykorzystała jego słaby punkt, którym była ona sama. Spojrzałem w stronę ognistowłosej. Opierała ręce o kolana, dysząc i od czasu do czasu kiwała głową w odpowiedzi na coś, co mówiła do niej Wilczy, gestykulująca tak żywo, iż szczerze się dziwiłem, że jeszcze nikomu nie strąciła przy tym łba. W dodatku co drugie słowo wskazywała na mnie, więc połowa drużyny Fiery Wolfs patrzyła na mnie wilkiem. Kekeke… Feniks też na mnie popatrzyła i chyba trochę się zmieszała, odkrywszy, że ją obserwuję. Zawsze dokładałem wszelkich starań, żeby ludzie w kontaktach ze mną wpadali w głębokie konfuzje, więc posłałem jej teraz przez boisko buziaka, co o dziwo bardziej wkurwiło wilczą sukę, niż jej biegaczkę. Widząc moje „zaloty” zdzieliła koleżankę w ramię, jakby to była jej wina.
– Heh…  Dobra, bando zasrańców! Mamy pięć minut. Za pięć minut wygramy ten mecz i nowe cheerleaderki! YAA-HAA!
Zanim rozbiegli się na pozycje, zatrzymałem blondyna.
– Tym razem masz ją powstrzymać, nawet jakby ci chciała zrobić loda w nagrodę, że ją puścisz.
Kurwa, pierwszy raz widziałem na twarzy faceta, że przeraża go wizja obciągania. Jezu, dokąd zmierzał ten świat.
– Set, HUT!
Ta sama strategia, ta sama sytuacja, ale tym razem cholerny Kise powstrzymał sprintereczkę przed próbą powstrzymania mnie przed zdobyciem sześciu punktów. Upewniłem się, że nie zabiegnie mi znowu drogi i dojrzałem ją otoczoną długimi ramionami Ryoty. Chyba gryzła go po rękach, ale ten jej nie wypuszczał ze szczelnego uścisku. Do przejścia została tylko Wilczy, bo tylko ona umknęła mojej linii defensywy i teraz biegła na mnie tocząc pianę z pyska. Powstrzymałem tą wściekłą wilczycę jedną ręką. Na Boga, była tylko bardzo średniej postury dziewczyną i szczęście ją opuściło, kiedy zdecydowała się wejść mi w paradę. Byłem już krok za nią, o krok bliżej końcowej linii. Jeszcze złapała mnie za koszulkę, jeszcze zdążyła mnie przekląć, ale to niczego nie mogło zmienić.
Try as I might to keep it together
– PRZYŁOŻENIE! Devil Bats wyrównują wynik z Fiery Wolfs!
Pozostało tylko zdobyć jeszcze jeden punkt przez podwyższenie. Szeroko uśmiechnięty nieśpiesznie podbiegłem do Kise, który tak się wczuł w sytuacje, że nadal trzymał w ramionach czerwonowłosą.
– Ej, możesz już ją puścić – poinformowałem go, rzucając mu piłkę celowo dość nisko, tak, że gdyby ją nie złapał, Feniks oberwałaby w nos. Ale Kise wykazał się świetną zręcznością i uchronił ją przed złamaną przegrodą nosową. No proszę, ile znaczy dobra motywacja. Chłopak miał potencjał. – Zbieraj dupę, będziesz kopał na bramkę, bo ja zawsze pudłuje.
Już się odwróciłem, ale jednak dostałem reprymendę, huhuhuhu, strach się bać.
– Zginąłbyś, gdyby ta piłka mnie choćby musnęła – syknęła Feniks, odgarniając z twarzy czerwoną grzywę.
Odsłoniłem w serdecznym półuśmieszku rzędy spiczastych kłów. Dziewczyna wyglądała na wkurzoną, tak samo jak stojący obok niej Kise. Cóż za wspaniały byłby z nich paring. Karmazyn i złoto. Jak barwy pieprzonego Gryffindoru, keke.
– Taa, yhym –  przytaknąłem życzliwie, jak przytakuje się małemu dziecku, które ogłasza, że chce zostać kardiochirurgiem. Chwyciłem Ryotę za ramię i pociągnąłem za sobą. – Chodźmy, pieprzony randkowiczu. Spróbuj nie trafić do bramki, to wiesz co zrobię – syknąłem mu prosto w twarz, stawiając go przed ustawioną do wykopu piłką. Kise zacisnął zęby i zerknął na Chinatsu. Widziałem, że nie podoba mu się to, co ma zrobić, no ale cóż. Nie miał wyboru.
Trafił, pierdolony, trafił!
Nigdy nie żałowałem naboi, by wyrazić swoją radość. Wystrzeliłem w niebo prawie cały magazynek. Mecz był przesądzony. Do zakończenia pozostało pół minuty. Dziewczynki nie miały szans przez ten czas przebić się przez linię obrony Devil Batsów. To była tylko formalność. Kiedy sędzia odgwizdał koniec meczu, wciąż prowadziliśmy jednym punktem.
Nietoperze ryknęły z radości, a Wilki zawyły z rozpaczy. Taka była kolejność rzeczy.
– YAAAAAAA-HAAAAAAAAA!!! – Roztrwoniłem kolejny magazynek, by rozładować uciechę. Oczywiście nie byłbym sobą, gdybym nie poznęcał się nad poległym przeciwnikiem.
– E, wilczki! W sobotę gramy pierwszy mecz z POWAŻNYM rywalem. Macie do tego czasu ułożyć jakiś efekciarski układ cheerleaderski. I oby kibicowanie wychodziło wam lepiej, niż granie.
Tak, sprawiło mi niebywałą przyjemność patrzenie jak Wilczy wpada w szał zabójcy i połowa drużyny musi ją trzymać, żeby nie pozabijała Devil Batsów. A może chciała ukatrupić tylko mnie? Rzucała takimi kurwami, że ciężko było orzec bezapelacyjnie, kto jest ich adresatem. Szarpała się przy tym jak prawdziwie nieoswojony wilk. Nawet Feniks wyszła z siebie, chociaż wyceniłem ją na tą bardziej opanowaną. Zdawało się, że jest o krok od tego, żeby strzelić mnie w twarz. Podobnie zresztą jak Ryota, do którego puściłem oko.
– Aha i wisicie nam ten masażyk! Rozgrywającą przyślijcie do mnie. Wiecie, zboczenie zawodowe. – Ja pierdolę, co za ubaw, powinienem już dawno zorganizować taki mecz. – A nasz blond placekicker zasłużył sobie na obsługę ze strony waszego najlepszego zawodnika. – To mówiąc patrzyłem w brązowe oczy Chinatsu, która prychnęła w odpowiedzi. Natomiast Wilczy chyba nie zamierzała przestać się pieklić, więc poczułem się w obowiązku nieco ją uspokoić, a jako że uważałem się za wybitnego stratega, byłem pewien, że jeśli ktoś może ją opanować, to tylko ja. No bo w końcu to ja ją wkurwiłem, nie? A jeśli chciałem wydębić od niej ten jebany masaż i nie skończyć z nożem w dupie lub nie narazić się na stratę jakiegoś członka, dosłownie w moim własnym interesie było, aby przystąpiła do niego w miarę spokojna. – Jak dzięki waszym cudownym dłoniom nie będziemy mieć jutro zakwasów, to w drugim semestrze znowu pozwolimy wam się ze sobą zmierzyć. A wiecie, że w sprawach futbolu jestem zajebiście słowny.
Orihara wiedziała. Przestała się miotać, patrząc na mnie z gniewem, ale i nowo rozbudzoną nadzieją.
Why is recovery taking forever
Kurwa. Zasługiwałem co najmniej na Oscara w kategorii „Blef roku”, bez kitu. A jednak… ze spokojem nie było szurniętej do twarzy. Źle się z tym czułem. Staliśmy tak blisko siebie, a ona nie szalała ze złości z mojego powodu. Może to było pewnego rodzaju uzależnienie i już nie mogłem znieść, jeśli choć przez sekundę nie doprowadzałem tej łotrzycy do szału i białej gorączki. Tak mnie korciło, tak mnie ręka świerzbiła, żeby już odwalić tą akcję i widzieć jej minę, kiedy… Nie wytrzymam. No nie mogłem! Chociaż ryzykowałem dużo więcej, niż utratę życia (w grę coraz bardziej wchodziło poszatkowanie tępym nożem i zdawałem sobie doskonale sprawę, którą część szelma będzie chciała odrąbać mi najpierw), a mimo to coś mnie podkusiło, żeby załatwić to teraz. Gwizdnąłem na palcach w stronę ławki rezerwowych.
– Hej, ty, pierdolony menadżerze! Przynieś tu ten karton, który przyszykowałem przed meczem!  – Byłem zbyt zajęty posyłaniem żeńskiej drużynie szerokiego, diabolicznego uśmiechu, żeby pomóc Mamori taszczyć przez pół boiska ciężką wyprawkę dla Wilczyc, za to byłem pierwszy do otwierania pudła i prezentacji zawartości. Niecierpliwym gestem odgoniłem od niego różowowłosą, gdy tylko je przede mną postawiła. – Śmiało, śmiało, częstujcie się! – zachęcałem, wbijając pazury w zabezpieczające karton taśmy i zrywając je jednym ruchem.
Tak jak się spodziewałem, najodważniejsza okazała się dziewczyna-feniks. Trochę nieśmiało wyszła spośród pozostałej części drużyny i zajrzała do środka, przytrzymując dłonią wieko kartonu. Przyglądała się temu, co było w środku, marszcząc brwi i przygryzając wargę.
– Co to jest? – Moja ulubiona świruska oczywiście nie wykazała się wzmożoną cierpliwością i jako druga wychyliła się do przodu, chcąc zajrzeć czerwonowłosej przez ramię.
– Nie-e, nic, zupełnie… – Running back próbowała naprędce pozamykać karton i przesłonić go  własnym ciałem, odwracając się do wilczej królowej obłąkanych, ale wtedy moja stopa „przypadkiem” kopnęła w pudło, wysypując na murawę jego zawartość.
– To są… – Ikari schyliła się po jeden z czerwonych pomponów i przyglądała mu się w osłupieniu. – To… są… – Kątem oka zerkała na dziewczyny, które podnosiły z trawy kuse, czarno-białe spódniczki, czerwone zakolanówki, skąpe bluzeczki i gadżety zmontowane na moje specjalne zamówienie, czyli nietoperze skrzydełka i doczepiane demoniczne ogonki. – To…
Zaczęło się. Usłyszałem jak wciąga ze świstem powietrze, zobaczyłem jak blednie, rozpoznając w tych ciuszkach części cheerleaderskich stroi. Już wiedziała, że zamierzam spełnić swoje groźby, a widząc malujące się na jej twarzy przerażenie, gdy domyślała się, co ją czeka, nie posiadałem się z nikczemniej radości.
– Hiruma? Dochodzisz? – Ten cholerny modniś od kosza uparł się, żeby mnie dzisiaj wkurwiać. – Bo tak wyglądasz. Ja rozumiem, cheerleaderki, ale na Boga, one się nawet jeszcze nie przebrały.
– Zrozumiałbyś, gdybyś umiał docenić geniusz zła – prychnąłem z uciechą, bo nawet on i jego głupie gadanie nie mogło mi popsuć tej chwili triumfu. Jeszcze tylko… Wisienka na torcie, o tak, pieprzona, wilcza wisienka.
– Kekeke… ej, Ika? – Wsunąłem korek pod jedną z kiecek i podrzuciłem ciuch w górę, łapiąc łaszek w dłoń tylko po to, by pomachać nim przed jej wciąż doświadczaną szokiem twarzą. – Pójdziesz to przymierzyć? Bo nie wiem, czy się wciśniesz w emkę…
Pojawiły się. Czerwone kurwiki w jej oczach. Nie znosiłem wariatki, ale za nimi szalałem, bo były takie złe, takie piekielne. Próbowały ukrywać się w szarościach, ale umiałem je zdemaskować, ujawnić, jakie naprawdę miała oczy. Nie były szare, były czerwone, czerwone, jak ślepia diablicy, którą bezsprzecznie zaczynała być, kiedy obnażałem barwę jej spojrzenia, kiedy doprowadzałem ją do szaleństwa. Właśnie dlatego uwielbiałem to robić, nawet, gdy dowiedziałem się, co to naprawdę znaczy. Może lubiłem życie na krawędzi. A może „napsuć Ikari jak najwięcej krwi” byłoby dyscypliną, w której sięgnąłby po olimpijskie złoto. Więcej! To było moim powołaniem. Skąd to wiedziałem? Może stad, że kiedy jej skośne oczy przestawały być szare i zaczynały płonąć, byłem, cholera, kurewsko szczęśliwy.
Fool the whole world, just until I get better
Jej nozdrza zadrgały, w oczach lśniła furia, napełnione powietrzem płuca wypchnęły naprzód krągłe piersi… Zaczyna się, ya–ha, zaczyna!
– HIRRRRRRRRRRRRUMA!
Jasny chuj, gdyby tak krzyczała w trochę innej scenerii… kekeke. Nawet teraz żal było uciekać. Chciałem obserwować to z bliska. Co mi w zasadzie groziło? Chyba nie miała podczas meczu schowanego w majtkach scyzoryka? A może jednak miała, bo kiedy tylko zgięła palce w szpony niczym harpia, chcąca się na mnie rzucić i rozszarpać, Feniks natychmiast ją powstrzymała. Złapała Oriharę z tyłu za ręce i przytrzymywała, próbując dać mi do zrozumienia sugestywnymi minami, że jestem sukinsynem i może już bym sobie poszedł. Szkoda. Zanosiło się na takie fajne przedstawienie.
– Czekamy na was w szatni, dziewczynki! – Przypomniałem, odwracając się. – Możecie przyjść w swoich nowych ciuszkach! Ya-ha! – Pomachałem im i zgarnąłem chłopaków do szatni, rozkoszując się rozlegającym za moimi plecami wilczym skowytem wściekłości.







6 komentarzy:

  1. Co nic nie mówisz, że TTD ma kolejny rozdział, się cholera skupiłam na Drodze i nie pomyślałam, że tu coś skrobniesz w międzyczasie tak zwanym.
    Hohohohoho! Nie znam Hirumy tak dobrze, bo widziałam ze 2 odcinki, ale wygląda mi dość ten no... nie rzetelnie, teraz zapomniałam tego słowa... No. Tak, kurde... No wiesz o co mi chodzi nie?Jest git w sensie.
    Czy mi się wydaje, czy Ryota podkochuje się w Feniksie i tym szantażuje go Himura?
    Piękna scena, jak sobie ostatnio przypomniałam prolog, to czułam, że coś się szykuje Ikari vs Hiruma a może bardziej x niż vs.
    Hahaha. Feniks pocałowała Ryote. <3
    " – P-Pocałowała mnie…
    – I DOSTAŁEŚ OD TEGO PORAŻENIE MÓZGOWEGO?!"
    Piękne, ale porażenia, nie porażenie ;)Sorry, wiem, że się czepiam.
    Haha czyli jednak miałam rację co do Ryoty.
    "Kurwa, pierwszy raz widziałem na twarzy faceta, że przeraża go wizja obciągania. Jezu, dokąd zmierzał ten świat."
    srsly? >.< I'm all yours po tym tekście!
    Ale zamiast meczu to trochę jakieś dziwne gry, zabawy i podchody miłosne wyszły, bo nie wiem, nie znam się, ale jak oni tam się stali przytulali albo kulali po ziemi to... Hm...
    No rozdział świetny, jeżu, świetny!

    OdpowiedzUsuń
  2. ^^
    Boże, moge sprawdzać te literówy miliard razy -.- dno!
    A tak, bo futbol to przede wszystkim tarzanie się po murawie, moze dlatego tak lubie ;D I faktycznie skupiłam się właśnie na tym, ale luz, jak sie wyrobie po rozgrywkach superbowl to rozpiszę jeszcze jakiś meczyk z widowiskowymi flipami, przyłożeniami z długich podań i całą masą fauli, głównie clippingów (blok ponizej pasa) :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeden błąd na cały rozdział. Nie marudź, dwa, że nie jest to dla wszystkich oczywiste.
    No mówię, nie znam się, a że Ty się na tym skupiłaś. Oh, I'm soooooo surprised >.<
    Czemu mam wrażenie, że ten blok poniżej pasa w Twoim wydaniu wyjdzie na połowiczne stojące 69 Ikari i Hirumy albo coś w ten deseń?

    OdpowiedzUsuń
  4. Mwaha. Mwahahahaha >;-) łaj not, tel mi, łaj not...Khekhekhe.
    ALbo się przeziebiłam albo to ta wizja Hirumy... Chyba mi na gorączkę idzie. Idę sie zastanowić, jak źle ze mną jest. Może powinnam się przewietrzyć. Bo zaraz jebnę drogą i będę pisać ten mecz. Czy to co z niego wyjdzie ;D
    Kuźwa, ale faktycznie, w sumie byłam całkiem dumna z opisu meczu futbolu, wydawało mi się, że całkiem sobie z terminologią, zasadami poradziłam, że ugryzłam temat, ale teraz jak prócz e21 patrze sobie co czw co niedzielę na mecze, myślę, że mogłam to zrobić lepiej. Przynajmniej teraz tak mi się wydaje.

    OdpowiedzUsuń
  5. TRZECIE PODEJŚCIE.
    Próbuję się nie denerwować. Naprawdę próbuję. Ale znowu mi nie wyszło. Napisałam tak zajebistego komentarza, ale internet musiał się zgubić akurat w tym momencie, w którym chciałam go opublikować. I wszystko poszło w pizdu.
    Ale przecież, ja jestem cierpliwa. Bardzo.
    Na tyle, na ile obejrzałam Eyeshielda, to Hiruma wychodzi ci zajebiście. On wgl jest w chuj do ciebie podobny, albo ty do niego, nie wiem, co to za różnica, więc problemu z pisaniem z jego perspektywy nie powinnaś mieć. Nie lubię, że wygrały Deimony, bo oni nie są godni wygranej. Żadnej. Kise nowy mistrz ciętej riposty, ale i tak się dziwię, że zgodził się zagrać w futbol bez strachu o swoją modelową twarz. :P Ikari powinna co najmniej Hirumie wsadzić ten nóż w dupę. A Hiruma powinien pisać magisterkę z bycia skurwysynem. Ale przynajmniej jest w to dobry.
    A co do mojego zakładania bloga, to nie powiedziałam, że zakładam, powiedziałam, że o tym myślę, ale nie jest to chyba dobry pomysł.

    OdpowiedzUsuń
  6. To jeszcze tu musze rozdział wychodzić. Bo kurwa nadal nic nie ma >.<

    OdpowiedzUsuń